POLISHSEAMEN

Wasza twórczość - Święta Krowa

PL_Marco - 24 Grudzień 2009, 16:10
: Temat postu: Święta Krowa
Jako ze zaglądam często na forum Subaru Import Polska (SIP) bo marzy mi się auto tej marki...
Znalazłem bardzo fajną opowieść :||
Wkleję post dostępny w oryginale pod linkiem
http://forum.subaru.pl/vi...6ede2c32#978584

Autorem jest Pan Waldemar Biela
Cytat:

Zamiast świątecznych życzeń - fragment autobiografii - "PRZEZ ŻYCIE NA PRZEJŚCZAŁ" rozdział trzeci "Patologiczna wyżerka" czyli
...opowieść wigilijna …inaczej.
Z zasady nie lubię świąt Bożego Narodzenia, ponieważ kojarzą mi się wyłącznie z najcięższymi katolickimi grzechami - obżarstwem, pijaństwem, lenistwem oraz kłamstwem - może w jego łagodniejszej wersji, czyli nieszczerością - lecz jednak. Z wymuszonym, sztucznym skurczem twarzy, zwanym potocznie - serdecznym uśmiechem, i - co chyba najbardziej stresujące - z sytuacją, w której moja kobieta ma do mnie pretensje, a mój pies na mnie szczeka, a potem się tymi umiejętnościami zamieniają.
Zdarzyła się jednak w moim życiu „kultowa wieczerza” zwana wigilią świąt Bożego Narodzenia, która wryła mi się w pamięć, bo była pierwszą, którą ta pamięć zarejestrowała, a może raczej z uwagi na swój nietuzinkowy przebieg.
W mojej rodzinie stosowało się pewien rodzaj archaizmu językowego określającego powinowactwo ; i tak, jednych krewnych nazywano - na przykład - wujostwem, a innych szwagrostwem. Mój dziecięcy umysł – z niedorozwiniętym jeszcze poczuciem krytycyzmu i dyplomacji, a już zmierzający w kierunku abstrakcyjnego myślenia - zakiełkował analogią, która utworzyła kolejny stopień pokrewieństwa, przeznaczony dla dziadziusiów i babć, zwany - „dziadostwem”. Samo „dziadostwo” nie było tym określeniem powalone, jednak reszta rodziny skrzętnie, acz złośliwie (co pojąłem wiele lat później) podchwyciła mój dziecięcy, naiwny lecz szczery pomysł i tak też od tej pory tytułowała seniorów.
Wspomniałem o tym fakcie, ponieważ pamiętna świąteczna kolacja, popełniona została właśnie u mojego ukochanego dziadostwa, czyli u babci Zosi i dziadka Józefa, mieszkających wraz ze swoim zięciem – czyli moim wujkiem Bronkiem ( trudno powiedzieć czy za karę), córką - czyli ciocią Marysią, oraz ich latoroślami (moim kuzynostwem) - Danutą i Mieczysławem, zwanym w dalszej części Mietkiem, a potocznie określanym czarną owcą rodziny, z racji nieokiełznanego i chuligańskiego charakteru (a z nim …to już na pewno za karę). Lokalizacja wieczerzy była nieprzypadkowa, bowiem „dziadostwo” dysponowało nieskromnym jak na te czasy, stuczterdziestometrowym lokalem mieszkalnym – jedynym – w którym dało się „upakować” całą rodzinę, bez używania przemocy fizycznej, ponieważ, oprócz wszystkich wyżej wymienionych - w uroczystości brali udział także moi rodzice, starsza siostra, wujek Kazek z ciocią Ewą i ich „niunią” (co by to słowo nie oznaczało), garbaty wujek Staszek i jeszcze kilkanaście sztuk rodziny, których bądź nie za bardzo już dziś kojarzę, bądź swoim uczestnictwem we wspomnianej imprezie, niczym na tyle specjalnym się nie wyróżnili.
Wieczerza – zgodnie z zarządzeniem babci Zosi, a także dla zachowania tradycji - miała rozpocząć się równocześnie z rozbłyśnięciem na niebie pierwszej gwiazdki. O zmierzchu dziadziuś wyjrzał przez okno. Swoją obserwację astronomiczną skomentował szorstkim, obcym słowem – to znaczy - obcym dla nas …nieletnich. Na zewnątrz szalała zamieć. Destabilizacja aury zmusiła babcię do odstąpienia od tego elementu bożonarodzeniowej tradycji. Inny jej element podtrzymywało siano pod stołem. Rodzina rzuciła się natychmiast na nagromadzone na stole dobra konsumpcyjne i równie natychmiast została skarcona i napomniana przez seniorkę rodu. Babcia zarządziła bowiem, tradycyjne „łamanie się” opłatkiem. Dzieci - jak to dzieci – łamały się równie niechętnie co dorośli, ale za to zachowywały przy tym maksymalną dozę szczerości, czyli - oprócz łamania - kopały się, opluwały i wyrywały sobie „wafla”. U dorosłych zaś, falę nieszczerych życzeń, udawanej troski o kondycję bliźnich, spełnienie ich marzeń i zdrowie konkurencyjnego potomstwa, przerwała kupa pod choinką. Autorka gwiazdkowej niespodzianki - wspomniana wcześniej niunia - została natychmiast wychowawczo napomniana, co nie miało za bardzo sensu, ponieważ jako, że wychowana na wsi, nauczona została robić „to” właśnie pod drzewkiem, w obawie przed utonięciem w wychodku, w którym, dziura była dwa razy większa od standardowej, bo taką też wielkość wymuszała wyporność cioci. Niespodziankę niezwłocznie usunięto, - zapaszek jednak pozostał.
Trzy pierwsze wigilijne dania zostały wchłonięte w mgnieniu oka. Od czwartego, tempo konsumpcji jakby delikatnie „siadło”. Babcia zaaplikowała dzieciom kompot z suszonych śliwek, wujek Kazek - dorosłym – kompot z destylowanych śliwek, a Mietek zrobił sobie wlewkę „kompotu” z suszonej makowiny. Osiem dań później, tylko ja i gromadka moich rówieśników byliśmy trzeźwi i nie naćpani. Nie dotyczyło to „niuni”, która odpoczywając na kolanach wujka Kazka, moczyła sobie palec w jego kieliszku, a potem go oblizywała. Po jakimś czasie, zaczęła rozmawiać sama ze sobą, nasikała wujkowi na kolana, wywróciła choinkę, próbują zerwać z niej cukierka, a potem – zatoczyła się na siano pod stołem i tam zasnęła. Mimo, że dziadziuś Józef nie był w dużo lepszym stanie niż „niunia”, zobowiązany został do rozdania gwiazdkowych fantów. Ubrał sobie gumiaki, czerwony płaszcz i czapkę cioci Marysi, a na twarz założył sztuczną brodę na gumce i tak udekorowany wrócił do nas z olbrzymim worem prezentów. Zdejmując ciężar z pleców, dziadziusia lekko „pociągnęło”, a równocześnie gumka od sztucznej brody ściągnęła mu tę brodę na oczy i dziadziuś wraz z workiem i jego zawartością, walnęli na wigilijny stół. Straty oszacowano jako nieistotne, bo wujek zdążył uratować obie flaszki, a szlag trafił tylko dziadka okulary i ślubną zastawę babci. Kontuzja dziadkowych okularów zrodziła jednak pewne problemy, ponieważ prezenty były podpisane, a święty Mikołaj ślepy i na dodatek nietrzeźwy. Rozdawanie prezentów przeobraziło się w swoistą loterię. Moja siedmioletnia siostra otrzymała biustonosz …duża „piątka”. Uważałem osobiście, że nawet jeżeli przyjąć, iż coś takiego jej kiedykolwiek urośnie, to prezent jest za bardzo „na wyrost”. Okazało się jednak, iż przeznaczony był zdecydowanie dla cioci Ewy, która, jako jedyna z obecnych takim „wyrostem” aktualnie dysponowała. To było dla mojej siostry traumatyczne przeżycie, które zdołowało ją psychicznie i na wiele lat zmieniło sposób postrzegania swoich piersi. Mietek „zaliczył” od „świętego” czerwone korale i o dziwo …ucieszył się. Początkowe zaskoczenie jego reakcją, przerodziło się w zrozumienie, dopiero gdy okazało się, że jest już po drugiej wlewce „kompotu”. Najwięcej problemów stworzyły jednak prezenty, mój i tatusia, bowiem tatuś został obdarowany koniem na biegunach, a ja koniakiem „Napoleon”. Na zarzuty tatusia, dziadziuś tłumaczył, iż nie czuje się winny, bo różnica w nazewnictwie prezentów była praktycznie nie zauważalna. Ojciec zrobił się dla mnie nadopiekuńczy i cały wieczór chodził za mną, nakłaniając do zamiany, którą mamusia – z pochodzenia Ukrainka – określała obcą mi wówczas formą językową …„machniom”. Natomiast sam święty Mikołaj -znaczy …dziadziuś -wręczył sobie plastikową lalkę i potem gnębił wszystkich członków rodziny – może jedynie odruchowo, ale jednak pomijał kobiety - żeby mu jej nie zapomnieli nadmuchać przed wyjściem.
Gdy wydawało mi się, że już zrozumiałem na czym polega atmosfera tych świąt, babcia zaintonowała kolędę „cicha noc”. Światełka na choince migotały, za oknem padał śnieg. Tatuś wziął mnie na kolana, czule przytulił, pogłaskał, a potem delikatnie próbował odebrać mi koniak. Udało mu się dopiero przy „lulaj że Jezuniu”, kiedy się zdrzemnąłem. W przerwach między wokalnymi popisami, następował długi ciąg toastów, który doprowadził do sytuacji, w której komuś przypomniała się kolęda …„Z poza gór i rzek”. Mamusia – nie przemyślawszy do końca tego co ma zamiar powiedzieć stwierdziła, iż piosenka pasuje do świąt Bożego Narodzenia jak garbaty do ściany, które to stwierdzenie nie uszło uwadze garbatego wujka Staszka. Nastała chwila niezręcznego milczenia - zwana przez bywalców „salonów” - atmosferą giętych mebli. Ludzie chrząkali, kasłali, a wujek Kazek zaczął polewać, jakby chciał wypić wszystko co przytaszczył, a bardzo śpieszyło mu się do domu. Sytuację rozładowała dopiero część rozrywkowa, zainspirowana przez babcię, która to babcia, od momentu kiedy przysiadła się do wujkowego napoju, spowodowała, iż repertuar wokalny ewoluował ze świątecznego, poprzez familijny, lekko sprośny, bardzo sprośny, aż ugrzązł w wyrafinowanej jak na te czasy … przaśnej pornografii folklorystycznej.
Jakiś czas później wujek Kazek zadławił się ością z karpia …przynajmniej tak brzmiała wersja oficjalna dla dzieci, wyjaśniająca fakt, że wujek od pół godziny wymiotował w toalecie. Tatuś spał przytulony do mojego koniaku, garbaty wujek Staszek szukał jakiejś wklęsłości na ścianie, aby wszystkim udowodnić, że jednak do niej pasuje, a „niunia” znowu narżnęła pod mocno już zdemolowaną choinkę, poczym wróciła chwiejnym krokiem do swojego barłogu pod stołem i ponownie zasnęła. Mietek z cielęcym wyrazem twarzy lizał korale, dziadziuś nadal uparcie nadmuchiwał plastikową lalkę, a ja wzorem „niuni” …moczyłem palec w ojca kieliszku. I wtedy właśnie zdarzyło się coś, co w dużym stopniu ukształtowało moje późniejsze pojmowanie realiów tych świąt. Otóż w pewnej chwili, ktoś w ogólnym tumulcie, niechcący kopną śpiącą na sianie, pod stołem - „niunie”. Dziadziuś Józef i ciocia Maria uklękli przy dzieciątku, by przeprowadzić obdukcję. Reszta rodziny była już nawalona jak bydło, i to właśnie ten obraz - pierwszej, bożonarodzeniowej „szopki” jaką w swoim życiu widziałem, bardzo wpłynął, na moje przyszłe pojmowanie złożoności atmosfery wszelakich świąt katolickich, oraz na sposób interpretacji słowa „szopka”.
Dalszy przebieg imprezy, z uwagi na moczony w tatusinym kieliszku, a później oblizywany dziecięcy paluszek, utkwił mi w pamięci dwa razy wyraźniej lub …podwójnie. Jednak z uwagi na upływ czasu, trudno mi to dzisiaj ustalić. Postaram się jednak przedstawić sprawę pojedynczo. Pamiętam wujka Kazka śpiącego, przytulonego do choinki, i o ile wujka znajduje w mojej pamięci, w pozycji naturalnej dla …wujka, to już trudno byłoby naturalnością, wytłumaczyć horyzontalną ekspozycję drzewka. Dziadek prawdopodobnie stracił przytomność próbując nadmuchać lalkę, ponieważ cierpiał na nadciśnienie. Nie jestem jednak pewien do końca, czy przyczyną jej utraty, nie był fakt, iż wszedł do drugiego pokoju w chwili, gdy ciocia Ewa postanowiła przymierzyć prezent mojej siostry.
Niedługo po tym wydarzeniu, dziadziuś i babcia odeszli na zawsze, co sprawiło, iż podobna impreza już nigdy się nie powtórzyła w tak szerokim, rodzinnym składzie, gdyż nikt oprócz nich, nie był w stanie ogarnąć logistycznie takiego tłumu. Wigilie stały się sztywne, nudne, sztampowe, zbyt kameralne i pozbawione uroku. Wujek Kazek zmarł na … śliwowicę, a niunia wydoroślała i nabrała gabarytów cioci Ewy, co pozwoliło jej bezstresowo korzystać z wychodka. Natomiast gdy – już jako prawie dorosły dwudziestodwuletni młodzieniec – straciłem ojca, święta stały się dla mnie bezosobowe.
Jakoś tak, bez „dziadostwa”, wujka Kazka i tatusia, imprezy nie cieszyły się zbytnią frekwencją i stały na żenująco niskim poziomie artystyczno towarzyskim. Atrakcyjniejsza część rodziny wymarła, dzieci wydoroślały, komuna upadła, świat nabrał tempa, a życie stało się mniej familijne, za to bardziej wymagające. Zdaję sobie sprawę, że … to se ne wrati! Cieszę się jednak, że zachowałem w mojej okaleczonej wiekiem pamięci te wspomnienia - może dla postronnych – patologicznego, lecz dla mnie - najukochańszego …Bożego Narodzenia. Bo nawet gdyby Bóg miał się za takie obchody jego narodzin obrazić – to były to jednak moje … najwspanialsze …rodzinne …święta.
Boję się myśleć o przyszłych Wigiliach. Trzy, no może cztery dania, Slimfast, Hepatil, zachłanne wnuki niezadowolone z prezentów, „Sami swoi” po raz czterdziesty, Rambo, Rambi II, Rambo III, potem Prostamol. A z alkoholi? Nalewka z żeńszenia i Doopel Hertz.
Mam nadzieję, że …nie dożyję. Z tą też myślą na te święta kupiłem karpia i …śliwowicę. Ryba musi mieć w czym pływać. Alleluja.

_________________
majama - 10 Styczeń 2010, 11:57
:
:D
woonteerxd - 10 Styczeń 2010, 21:26
:
:zawstydzony: