Uwaga ! Uwaga !
W dniu 29 grudnia 2019 roku zmieniliśmy silnik naszego forum PoilshSeamen.
Ze względu na to że dotychczas używany silnik był przestarzały (pracował od maja 2005 roku), był pełen luk i błędów, podjęliśmy decyzję o zamknięciu tego forum i otwarciu nowego.
Stare (to) forum jest dostępne "tylko do odczytu". Nowe zaś wymaga ponownego zarejestrowania użytkownika.
Adres się nie zmienia. Dalej jest to
Sir Harvey zastanowił się, co odpowiedzieć dowódcy, gdy nagle jego wzrok przykuły cztery białe, spienione ślady, zmierzające prosto na jego lotniskowiec. TORPEDY!
-STER LEWO NA BURT! CAŁA NAPRZÓD! - padły komendy, aby ratować okręt. Tymczasem spienione ślady zbliżały się do burty szerokim wachlarzem. Nie było możliwości ominąć wszystkich, ale na pewno można było oszukać przynajmniej część. Okręt, który wystrzelił te torpedy musiał być bardzo blisko. Harvey po raz kolejny spojrzał za burtę i zamarł, gdy zobaczył, że dwa ślady zbliżają się prosto ku jego okrętowi. Odruchowo zasłonił rękawem oczy, jakby miało to pomóc.
ŁUP! - huk uderzającego metalu o metal brzmiał bardzo głośno. Ułamek sekundy do eksplozji ciągnął się Harveyowi niemiłosiernie, aż dostrzegł, że marynarz obsługujący lampę nadaje sygnały do niszczycieli. Eksplozji tymczasem nie było. Harvey w duchu dziękował, że ta torpeda nie wybuchła. Tymczasem druga przemykała właśnie równolegle do do burty jego okrętu.
Gdy niszczyciele przystąpiły do pogoni za intruzem, HMS Victorious ustawił się znów w szyku za pancernikiem i rozmowa mogła być wznowiona.
Gdy niszczyciele przystąpiły do pogoni za intruzem, HMS Victorious ustawił się znów w szyku za pancernikiem i rozmowa mogła być wznowiona.
(Skoro atak był z bardzo bliska to raczej nieroztropnie było by ustawić się tak jak do tej pory płynęliśmy).
- Zwiększyć prędkość, rozpocząć manewrowanie przeciwko kolejnym atakom. Nadajcie temu staremu piernikowi, że skontaktujemy się w późniejszym czasie.
Harvey był bardzo niepocieszony, że dowódca HMS King George nieskutecznie operował TF3, w szczególności niszczycielami mającymi nie dopuścić tak blisko u-bootów. Za to wymijająca odpowiedź Hardy'ego kompletnie go rozsierdziła. Ten zwyczajowy bełkot - bardzo popularny w sztabach chyba każdego rodzaju sił był do zniesienia kiedy siedział w gabinecie w Scapa Flow. Tu na morzu był nie do zaakceptowania.
"Co ten Hardy sobie wyobraża? Będzie mi mówił że przy ładnej pogodzie mam wysłać samoloty a słowem nie wspomni nic o żadnych operacjach, gdzie mam je wysłać i czy chociażby planuje skoncentrowane uderzenia na wroga" - kłębiło się w głowie komandora. Jednak zwyczajowe w takich sytuacjach "All hands on battlestations" wprowadzało taki harmider na okręcie, że Sir Arleigh przynajmniej na najbliższy czas miał inne zajęcia.
PS To oczywiście odgrywanie roli, mam nadzieję, że nikt się nie obrazi Thomas Hardy - właśnie fabularnie podpadłeś jeszcze starszemu piernikowi Harvey'owi. Można to pociągnac jakoś Olek. Może przy kolejnych okazjach. Co Ty na to?
3 niszczyciele zostały z tyłu, polując na U-Boota, który śmiał zakłócić im spokój, a pogoda zaczęła się poprawiać. Albacory także dołączyły się do poszukiwań i gdy blisko południa wyglądało, że oto kłopoty się skończyły nadszedł meldunek z radaru:
"Zbliża się duża ilość samolotów. Dwie grupy!"
Zaczynał się świt nocy polarnej, chwila, gdy słońce zbliżało się do horyzontu. Jedyna pogoda, gdy dzienne lotnictwo mogło zaatakować.
Albacory z 817 eskadry ruszyli im naprzeciw, ale ich maszyny niewiele mogły zdziałać. Załoga zespołu została postawiona w stan gotowości, niszczyciele zbliżyły się do większych jednostek, zostawiając wystarczająco miejsca do manewrowania, a jednocześnie na tyle blisko, aby wspomóc większych kolegów ogniem.
Tymczasem dwie grupy wrogie rozdzieliły się na zespoły około 30 maszyn i jedna z nich skierowała się prosto ku grupie uderzeniowej, podczas gdy druga kontynuowała północny kurs, wychodząc na tyły grupy.
Albacory, które do tej pory podążały za grupą, musiały odpuścić, gdy wrogie maszyny zbliżyły się w zasięg ognia przeciwlotniczego... kierując się ku HMS Victorious.
Poderwać wszystkie możliwe samoloty do zadań myśliwsko-rozpoznawczych (powinno być pół lub cała eskadra). Samoloty mają rozpraszać siły przeciwnika, nie podchodzić pod zaporę ogniową. Po wystartowaniu maszyn Victorious rozpoczyna uniki na pełnej prędkości ale nie odchodzi za daleko od HMS King George.
Plan szedł dobrze.... aż Niemcy zaatakowali. Rozpoczął się chaos i tylko wcześniej ustalony plan pozwalał w tym chaosie uzyskać jakąkolwiek organizację. Pierwszy odezwał się King George, a zaraz po nim reszta jednostek. Eksplozje pocisków przeciwlotniczych zaczęły zasnuwać niebo, tworząc "burzowe chmury" w pobliżu grupy. Chwilę potem do ostrzału dołączyły także działka i karabiny na lotniskowcu. Harvey miał tylko nadzieję, że samoloty, które zbliżają się do nich były już tylko wrogie i nie trafił się jakiś zapaleniec na Albacorze, co pogonił bombowce.
Pierwsze uderzyły Heinkle, wyłaniając się z czarnych chmur, jakby nie przejmując się zaporą ogniową. Pierwsza trójka zrzuciła bomby o wiele za wcześnie, chyba, że mierzyli w niszczyciele, ale wtedy to ich spudłowanie było jeszcze większe. Zaraz po nich podobnie zachowała się kolejna trójka. Wtedy też osiągnięto pierwszy sukces.
Prawy silnik kolejnego Heinkla eksplodował ogniem, trafiony przez pocisk przeciwlotniczy. Momentalnie załoga maszyny zrzuciła bomby bez celowania i próbując ratować maszynę wykonała ostry skręt, obniżając lot, kierując się ku płynącemu za lotniskowcem krążownikowi.
-"No to Albacory będą miały kogoś do pogonienia" - pomyślał Harvey, gdy kolejne Heinkle rzuciły bomby. Victorious został położony natychmiast w przeciwny skręt, wychodząc tym samym z szyku, ale szczęśliwie bomby spadły obok burty. Załoga lotniskowca walczyła, aby wrócić do szyku, jednak kolejne ataki utrudniały to. Kolejne bomby spadały do wody w oddali, albo blisko okrętu, artyleria grzmiała, Heinkle z buczącym odgłosem przelatywały nad nimi, odłamki sypały się wokół, a huk nie pozwalał się porozumiewać , bez krzyczenia.
Nagle kolejny Heinkl oberwał i zaczął spadać, znikając za czarnymi chmurami, które przesłoniły jego ostatni odcinek lotu.
I gdy wydawało się, że już po wszystkim, zanurkowały Junkersy. Maszyny nadlatywały z wszystkich stron, rzucając swoje śmiercionośne ładunki i wtedy stało się to, czego Harvey sobie nie życzył.
Huk bomby trafiającej pokład w pobliżu dziobu, dał się odczuć na okręcie. Momentalnie na dziobie pojawił się ogień i gęsty dym. A atak jeszcze się nie skończył...
Ostatnio zmieniony przez PL_CMDR Blue R 13 Październik 2015, 11:54, w całości zmieniany 3 razy
pepe [Usunięty] Kommodore
#26 Wysłany: 13 Październik 2015, 15:34
- Przygotować zespół ratunkowy i do pierwszej oceny uszkodzeń. Przede wszystkim sprawdzić czy wysłane samoloty będą mogły wylądować po ugaszeniu ewentualnego pożaru.
Harvey wydał polecenia ze spokojem i powagą pokerzysty. Uważał, że gra w pokera choć nie tak popularna w Wielkiej Brytanii jak w Stanach powinna być wykładana na kursie oficerskim. Przydawała się właśnie w takich sytuacjach jak dzisiaj - do okazania innym spokoju i powagi.
Wiedział, że w walce powietrznej żaden z jego lotników nie sprzeciwi się wydanym rozkazom (nie podchodzenia pod osłonę ogniową) bo wyleciałby z eskadry na zbity pysk. Kilku juz wcześniej próbowało zasłaniać się "własną interpretacją". Sir Arlaigh Harvey znany był z tego, że nie dawał w takich sytuacjach żadnego marginesu.
Tymczasem HMS Victorious nadal manewrował na pełnej prędkości, którą przewyższał dowodzącego grupą HMS King George. Na pokładzie ekipy gaśnicze walczyły z pożarem, inni wyciągali rannych i zabitych. Najmniej liczna grupa oceniała straty. Mieli na to 10 minut. Poważniejsza ocena miała nastąpić po ataku.
PS. może i jest amerykańskie jednak Harvey w ogóle jak na brytola jest dość amerykański
Szczęśliwie bomba wpadła tylko do magazynu z farbami i najgorsze co zrobiła, to uszkodziła mechanizm kotwicy. Szczęśliwie nikt nie zginął i tylko 2 marynarzy odniosło rany (nie licząc tych, co walczyli potem z pożarem). Sama dziura też była zlokalizowana szczęśliwie w "narożniku" pokładu i w lądowaniach nie przeszkadzała wcale, a i starty nie powinny napotkać większych trudności.... zwłaszcza, gdy już ją załatają. Najgorszy był jednak gęsty dym, który wydostawał się ze składzika, który choć ochraniał okręt zasłoną dymną, to jednak utrudniał prowadzenie walki. Tymczasem kolejny Junkers próbował zrzucić bombę na pokład, ale ta spadła do wody zaraz obok lotniskowca. Staremu trampowi taki cios na pewno poluzowałby łączenia kadłuba, ale nie porządnej robocie stoczni Vickers-Armstrong. Tymczasem kolejne Heinkle odrzuciły swoje bomby wycofując się spod ostrzału, a kolejne próbowały zaatakować z innej strony. Atakujące bombowce nie miały sposobności zbliżyć się do walczącego lotniskowca i po chwili także odrzucały bomby i zakręcały. Niektóre sprawiały wrażenie nietkniętych, podczas gdy inne wyraźnie były postrzelone.
Atak trwał jeszcze dobre 30 minut, po których Niemcy zaczęli wycofywać się, ścigani przez Albacory, które tylko czekały na upolowanie kilku "chorych antylop" ze stada. I wtedy padł najdziwniejszy meldunek:
-Druga grupa odleciała na północ.
Na południu zaczęło się ściemniać, okręt dymiąc wciąż z dziury w pokładzie wrócił do szyku, a kolejna grupa Niemców po prostu minęła ich i poleciała dalej. Nie mogli ich nie zauważyć. Ogień na pokładzie Victoriousa musiał być widoczny. Jednak nic takiego nie stało się...
Niech 2 samoloty mające najwięcej paliwa spróbują polecieć za uciekającymi na północ samolotami.
Reszta wraca do poprzednich zadań.
Okręt wchodzi z powrotem do normalnego szyku.
Meldunek, który otrzymano na Victoriousie z samolotów, był co najmniej tak samo dziwny, jak zachowanie Niemców. Zbombardowali górę lodową na północ od pozycji grupy z lotu poziomego i zawrócili do Norwegii.
W tym samym czasie jeden z Albacorów zameldował, że na prawej burcie konwoju zaatakował wynurzonego U-Boota i prawdopodobnie go zatopił. Niszczyciel, który wkrótce tam dotarł nie potwierdził, ani obecności U-Boota, ani żadnych śladów zatopienia.
Płyniemy dalej w szyku. Rozkazy takie jak poprzednio czyli pół eskadry wraca żeby na heksie wspólnym z konwojem patrolowało tylko pół eskadry zamiast całej. Kiedy się znów rozdzielimy wprowadzę zmiany.
Przez najbliższe kilka godzin, grupa ściągnęła w pobliże chyba wszystkie pobliskie U-Booty. Samoloty, wraz z niszczycielami, co chwila ruszały na nowe wykryte kontakty. Tym razem jednak udawało się potwierdzić namiary. W międzyczasie ekipy przeciwpożarowe cały czas walczyły z pożarem, który wybuchł po ataku Junkersów. Gdy po 5 godzinach walki wreszcie ugaszono ogień, można było ostatecznie oszacować straty. 4 rannych (2 marynarzy poparzyło się ryzykując życie, aby nie dopuścić do rozprzestrzenienia się ognia), uszkodzony mechanizm kotwicy i puszczenie z dymem ogromnej ilości farby, było obok niezbyt groźnej dziury jedynymi uszkodzeniami na okręcie. Victorious szczęśliwie utrzymał pełną zdolnosć bojową.
W tym samym czasie jeden z niszczycieli utracił kontakt ze ściganym U-Bootem meldując "prawdopodobne zatopienie", a kolejny Albacor zbombardował U-Boota, próbującego zająć pozycję przed grupą. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby musieli opierać się tylko na niszczycielach.
Nie było żadnych strat samolotów po żadnej stronie? Naprawdę niewiarygodne. Myślałem, że chociaż wyłowimy jakiegoś "niemiaszka".
Nic się nie dzieje to płyniemy dalej.
Bunkrowanie przedłużało się, ale szczęśliwie lotnictwo podczas tego okresu sprawiło się na najlepsze oceny. Najpierw odgoniono U-Booty spod grupy, przy czym "prawdopodobnie zatopiono jeden okręt", a później nie pozwalano grupie 5-8 okrętów podwodnych na śledzenie konwoju, który (ze względu na zmniejszenie prędkości TF3) ciągle był w odległości około 30-50 mil od grupy. Jeden z pilotów zdołał nawet odpędzić znad konwoju samolot zwiadowczy, jednak słaba siła ognia Albacorów nie pozwoliła pilotowi odnieść większego sukcesu.
Cała 1 eskadra prowadzi poszukiwania na wspólnym obszarze konwoju i TF3 (bomby głębinowe). Pół eskadry przydzielam do patrolowania obszaru 2 pola na zachód od nas. Bomby zwykłe).
Po niecałych 12 godzinach rejsu, Task Force 3 wszedł w obszar niezwykle gęstej mgły, ścielącej się nisko ponad wodami. Choć była to typowa pogoda dla Arktyki, mgła zaczęła utrudniać utrzymanie operacji lotniczych. Samo sprowadzanie Albacorów na pokład wiązało się z ryzykiem rozbicia maszyny. Oficer lotniczy przedstawił wkrótce sprawę komandorowi, stwierdzając, że teraz sam start i lądowanie, to ryzyko porównywalne z atakiem wrogich samolotów i prosił o zgodę na zawieszenie lotów do czasu poprawy pogody.
Udzielam zgody na wstrzymanie lotów. Jednak pół skrzydła ma być w pogotowiu przeciwko atakowi okrętów nawodnych (czasem mgła znika równie szybko jak się pojawia a wtedy można odkryć coś bardzo blisko).
-Oczywiście komandorze. Pół skrzydła będzie cały czas w pogotowiu bojowym, a drugie pół będzie gotowe do startu w przeciągu do pół godziny po pierwszym.
Powrót do Scapa Flow okazał się kłopotliwy tylko ze względu na problemy paliwowe podległych mu jednostek. Mgła, która utrzymywała się jeszcze przez kilka dni, także nie była czymś, co można było sobie wymarzyć, jednak pozwoliła nazostawienie z tyłu U-Bootów i w miarę bezpieczne przeprawienie się idącego za nimi konwoju QP.
Sztormowa pogoda, na którą natrafili podczas spotkania z Task Force 6, utrudniała bunkrowanie, a jeden z niszczycieli przeszedł w stan dryfu, gdy brakło mu paliwa na kilka godzin przed bunkrowaniem. HMS Victorious wchodził na przełomie roku do Scapa Flow na rezerwach paliwa, ale jego udział w misji można było uznać za "poprawny".
Nie licząc 2 uszkodzonych podczas lądowania samolotów i jednej dziury w pokładzie (oraz ogromnej ilości spalonej farby), lotniskowiec wyszedł z operacji bez strat, a piloci zgłaszali zatopienia co najmniej 5 U-Bootów (w tym 3 we współpracy z niszczycielami), choć tylko w jednym wypadku uzyskano widoczne trafienie i można było uznać zatopienie za "prawdopodobne".
Jeśli udział lotniskowca jest zaledwie "poprawny" to chcę wiedzieć co można było zrobić aby był "udany/wzorowy" czy jak tam zwał. Chodzi o to, że nie znając mechaniki chciałbym się dowiedzieć co powinienem zrobić lepiej i gdzie popełniałem błędy. Sam odniosłem wrażenie marginalnego wpływu na bieg wydarzeń. Brak myśliwców, uzależnienie od pogody a także posiadanie najniższego szczebla decyzyjnego spośród grających moim zdaniem bardzo ograniczało pole manewru. Dlatego tak ważne jest dla mnie uzyskanie odpowiedzi co należało zrobić by ocena była dobra. Oczywiście to samo tyczy się błędów.
Chcę ten prolog potraktować jako swoisty "tutorial" by podczas właściwej gry być faktycznym wsparciem dla operacji.
Już ci odpowiadam. To ocena patrolu, a nie ciebie!
Więc... Tu chodzi o zwykłe szczęście, tak ważne podczas wojny.
Nie zatopiliście za dużo U-Bootów, wiec "było poprawnie". Twoich błędów nie widziałem. O't udaliście się, zrobiliście, co należało. W historii patrol nie zapisał się. Tyle w temacie.
Bo jak mam ocenić "ciebie" to było "dobrze".
Teraz jak do gry wejdą siły nawodne i np. możliwość ataku lotniczego, myśliwce, itd. To na pewno będziesz mieć więcej możliwości.... (zwłaszcza, że Victorious na początku Marca 1942 (a wtedy ruszamy) zapisał się mocno w historii zaganiając Tirpitza do Norwegii, skąd Niemcy bali się go wypuścić
W PQ-6 chciałem głównie pokazać, JAK się pływa, aby do takiej sytuacji ze "ściąganiem TF3 na holu" nie było podczas pełnej gry, jeżeli gracze NIE BĘDĄ KONSEKWENTNIE do tego dążyli.
Chciałem też pokazać jak działa "wywiad", patrole powietrzne, ataki powietrzne, itd.
Zdaję sobie sprawę, że miałeś marginalną rolę, ale sądzę, że teraz będzie "tylko lepiej".
Ps. mam nadzieję, że nie czujesz się urażony słowem "poprawna"?
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum